Witold Gadowski Witold Gadowski
656
BLOG

Wehikuł Donalda Gierka

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 35

 

-        Trrrach – podbiegłem do okna.

Hałas dochodził z ulicy. Tuż przed moim domem unosiły się kłęby ciężkiego, oleistego dymu.

Wybiegłem na zewnątrz. Z oparów ropy wyłonił się mały, dziwaczny samochodzik.

Na pierwszy rzut oka przypominał starego fiata 126 p., jego dziwaczność polegała jednak na tym, że ktoś przytwierdził do niego felgi, błotniki i zderzaki pochodzące z luksusowego modelu astona martina.

Na dachu, pomalowanego na „yellow bahama”, pojazdu kręciła się niewielka antena przypominająca mały radar. Od anteny do wnętrza biegł biały kabel typu „koncentryk”.

Ze środka wygramoli się niedźwiedziowaty mężczyzna. Miał bikiniarski czub nad czołem i baki jako żywo „ściągnięte” z portretów późnego Elvisa, wiecznie żywego. Jaskrawa koszula w kwiaty, skórzana, opięta kamizelka, pasek z wielką klamrą opatrzoną napisem „MW”, błękitne spodnie – „szwedy” z krempliny i szerokie buty „kaczory” z łyżkowatymi noskami i rzeźbioną, nieziemsko grubą, podeszwą dopełniały niepowtarzalnego widoku przybysza.

Ze zdumieniem spostrzegłem, że gość ćmi najprawdziwszego „sporta” i czyni to z taką wprawą, że nie wypuszczając papierosa z kącika ust, sprawnie popluwa na boki.

-        Dzisek! – przybysz energicznie wyciągnął ku mnie rozłożystą dłoń, której przegub udekorowany był wielką, kutą bransoletą.

-        Witold, bardzo mi miło – odrzekłem, odpowiadając ostrożnie na jego chwacki gest.

-        No wreszcie trafiłem jak trzeba – uśmiechnął się odsłaniając okazały, złoty siekacz.

-        Przepraszam, nie rozumiem – mruknąłem niepewnie.

-        Zaproś mnie do chałupy to ci wszystko objaśnię – zaproponował.

Po chwili siedzieliśmy w mojej wypielęgnowanej kuchni.

-        Niezła hawirka – rzucił.

-        Wziąłem kredyt, staram się ...- wybąkałem.

Żona uwinęła się i na stół wjechały paluszki, kanapki i pół litra „absolutu”.

-        O widzę, że stać cię na pewexy – jego szeroki uśmiech imponująco jaśniał teraz złotym blaskiem.

Musiałem mieć wielce zbaraniałą minę, bo po kilku minutach niezręcznego milczenia, postanowił mi wyjaśnić powód swojej wizyty.

-        Widzisz Witku, jestem inżynierem. Razem z kolegami przez roku dłubaliśmy w moim garażu, aż wyprodukowaliśmy to cudo – zatoczył dłonią koło i wskazał dymiący za oknem wehikuł.

-         Teraz będzie najlepsze. Trzymaj się krzesła – ostrzegł lojalnie.

-        Domowym sposobem zmajstrowaliśmy... wehikuł czasu – szczęka opadła mi na stół.

-        Spokojnie. Walnij sobie „dzioba” i słuchaj dalej. Dużo kombinowaliśmy, aż wreszcie nas oświeciło. To okazało się całkiem proste. „Turbinka Kowalskiego” zakręcona w odwrotną stronę, rozwiercona przepustnica i radyjko „tesla” przywiezione z kontraktu. Antenkę wygospodarowaliśmy z Radwaru – spojrzał na mnie badawczo.

Kiwnąłem głową:

-        Tak, gdzieś już o tym czytałem – odrzekłem siląc się na spokój.

-        W „junym tiechniku”? – głośno cmoknął, widocznie kawałek szynki wszedł mu pomiędzy zęby.

-        Nie, chyba u Wellsa... – spojrzałem mu w oczy szukając w nich akceptacji.

-        Aaaa... nie czytałem. Wiesz człowiek ma tyle roboty, że na dokształty nie starcza siły.

-        No to nasze, kawalerskie – podniósł kieliszek i spojrzał na mnie wyczekująco.

-        Poproś szanowną małżonkę, żeby zrobiła mi kawkę, ale taką wiesz, „sypankę” i najlepiej w szklance z koszyczkiem.

Na szczęście, na strychu mieliśmy jeszcze komplecik szklanek z metalowymi koszyczkami, chyba od teściów. 

-        Dlaczego mówisz, że wreszcie trafiłeś? – spytałem, gdy siorbnął gorącą „zalewajkę”.

-        Proste. Jest jak u nas. Wszystko rozumiem i wiem.

-        Nie rozumiem – mruknąłem mało inteligentnie.

-        Oj pomyśl. Ja żyję w czasach wielkiego Eda...

-        Edwarda Gierka? – zapytałem dla porządku.

-        No pewnie. Jestem z 1972 roku – podetknął mi pod nos włochaty przegub z bransoletą.

Na lśniącym metalu wygrawerowany był napis „Kochanemu Zdziśkowi – Mariolka 1972”.

-        U nas jest klawo. Wiesz mam już mieszkanko, samochodzik, a teraz zbieramy z Mariolką na daczę. W sklepach jedzonko przyjemne. Wiesz budują drogi, fabryki, kupują zachodnie licencje. Inżynier ma fajowe życie –

-        Ale polityka!? – przerwałem mu.

-        Eeee tam! Nikt się tym nie interesuje. W gazetach „mowa trawa’, w telewizji głupoty, niech sobie partyjniacy rządzą, tylko niech nam dadzą spokój. Nikogo nie obchodzi ta ich polityka. W telewizji dają jednak dobre zachodnie filmy, turnieje, tańce i nawet trochę golizny. Jest w dechę – Zdzicho przegryzł kiszonym ogórkiem.

-        Ale komuna, nie ma wolności! – żachnąłem się.

-        Zwykły człowiek nie ma na to wpływu. Ważna jest „mała stabilizacja”, aby się coś dorobić, wyjechać na wczasy do Bułgarii. Z Ruskimi się nie wygra i w ogóle po co ich drażnić? – dodał

-        My mamy wolną Polskę, więc dlaczego mówisz, że teraz dobrze trafiłeś? – spytałem.

-        Trochę się rozejrzałem. Teraz jest jak u nas. Macie stabilizację. Wszyscy gonią za pieniądzem, ale coś z tego mają. Widzę, że budujecie domy, jeździcie za granicę na wczasy. Wszystko jest w sklepach. Wajda kręci filmy, Olbrychski gra. W telewizji tyle, że można oszaleć ze szczęścia. Tańczą, śpiewają, jedna telewizja, to nawet jest tak dobra jak „Studio 2”. Teleturnieje, tańce, filmy i seriale jak trzeba.

-        Ale polityka... – nieśmiało wtrąciłem.

-        Co polityka?! - zdziwiony spojrzał mi w oczy.

-        No jest inaczej

-        Jak inaczej?! Rząd ma same sukcesy? Premier jeździ po Polsce i dogląda gospodarskim okiem? Budują drogi? Mówią, żeby Ruskich nie drażnić?

 W gazetach i telewizji „Polska rośnie w siłę”?

„Ludziom żyje się dostatniej”? Polityka miłości? Mówią swoim językiem, rozumiecie coś z tego? Interesujecie się tą polityką? – pytał lekko zaperzony.

-        Daj spokój Wituś. Wszystko jest jak trzeba. Muszę powiedzieć kumplom, że wreszcie znalazłem dobre czasy w przyszłości. Jak wcześniej lądowałem, to za diaska, nic nie mogłem zrozumieć, o czym gadają i co robią. Lustracje, te dwa małe krasnale, kurcze podobni do takich małych łazików, z filmu który niedawno oglądaliśmy u nas.

Nawet muzyka znajoma. Dalej rżniecie z Zachodu?

-        Nie znam się na muzyce – miałem chyba wyjątkowo stropioną minę, bo Zdzichu klepnął mnie w ramię i pocieszył:

-        Nie martw się. Idziemy do Europy. Nasz Ed dwadzieścia lat uczył się na Zachodzie.

Ten wasz Donald, to nawet trochę po angielsku szprecha. Tylko to imię jakieś takie nie teges. Jak kaczor jakiś.

Zdzisek musiał już lecieć. W jego czasach jazda po wódce nie stanowi żadnego problemu.

Odpalił maszynę i zniknął w tumanach dymu.

Nie wie jeszcze, że w 1976 roku zapiszą w konstytucji kierowniczą rolę PZPR, że po 1973 diabli wezmą dobrobyt, że w Szwecji na plakacie znajdzie się polska kartka na cukier z podpisem: „ Chcesz mieć taki dobrobyt, głosuj na socjalistów!”.

Nie wiedział, że „Wielkiego Eda” internuje „Wojciech Ocalenie”.

Nie wiedział też, że gospodarkę zadusi wielki dług.

Kupiłem w kiosku gazetę.

„Dług finansów publicznych absolutnie nie zagraża dynamicznemu rozwojowi gospodarki. Czeka nas dalsza stabilizacja i porozumienie społeczne. Wszyscy ludzie dobrej woli powinni zjednoczyć się z partią” – na pierwszej stronie cytowano rzecznika rządu.

Na drugiej stronie szczegółowo opisywano rządowy projekt zmian w konstytucji. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka