Witold Gadowski Witold Gadowski
811
BLOG

Moskwa - czyje ręce są we krwi?

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 65

 Wybuchy w moskiewskim metrze spowodowały lawinę dyletanckich komentarzy.

Odezwał się oczywiście dyżurny antyterrorysta Jerzy Dziewulski. Treść tego wystąpienia nie warta jest nawet cytatu. Mnożą się kolejne tyrady „fachowców”. Wszyscy mają jedną wspólną cechę – terrorystów oglądali na obrazkach w amerykańskich książkach.

Poważni ludzie milczą, czekają w jaką nutę uderzy Kreml.

Czy wszystkiemu znów będą winne fanatyczne „szachidki z Czeczenii”?

Czy też może odezwie się „gruziński dzwon”?

Uderzanie w Czeczenów nie ma w tej chwili, z punktu widzenia Miedwiediewa i Putina, większego sensu. Czeczenia jest spacyfikowana przez wojskowe bandy i gangsterów Kadyrowa.

Więc Gruzja?

Tego jeszcze nie wiemy, ale byłoby to szyte zbyt grubymi nićmi.

Więc trzecie rozwiązanie?

Całkiem możliwe. Moskwa potrzebuje bowiem międzynarodowego mandatu do wzmocnienia swojej obecności w roponośnych i gazonośnych krajach byłego Związku Sowieckiego.

W tym celu powinno więc zabrzmieć uderzenie w „muslimanski kołokoł”.

Poczekajmy na wyniki moskiewskiego „śledztwa”.

Nie sposób wykluczyć, że mieliśmy w moskiewskim metrze do czynienia z przypadkiem prawdziwego zamachu. Tylko dlaczego nie zaatakowano polityków, obiektów strategicznych, mediów?

Zawsze, gdy rosyjskie służby chcą wykreować falę powszechnego potępienia dla wskazanego przez siebie wroga, giną niewinni ludzie. Zabrzmi to niestety cynicznie, ale myślenie władców Kremla jest stalowo bezwzględne - śmierć niewinnych najlepiej mobilizuje naród wokół Kremla. Tak było już kilka razy wcześniej.

Przypomnijcie sobie podkładane przez FSB bomby, które miały zabić Bogu ducha winnych mieszkańców Riazania.

Wszystkie dowody na taki właśnie przebieg rostowskiej operacji znajdują się w książce Jurija Felsztyńskiego pt „Wysadzić Rosję”.

Wybaczcie, ale przypomnę wam pewien wywiad, który przeprowadziłem z Felsztyńskim w czasach gdy Putin był jeszcze prezydentem. Myślę, że od tego czasu w Rosji niewiele się zmieniło.

     

 

Putin, Litwinienko – kulisy morderczej maskarady

 

 

O śmierci Aleksandra Litwinienki i odejściu Putina od władzy z Jurijem Felsztyńskim, autorem książki „Wysadzić Rosję”, historykiem mieszkającym na emigracji w Nowym Jorku, rozmawia Witold Gadowski.

 

 

Pierwszą rozmowę z Panem zamieściłem kilka miesięcy temu w miesięczniku „Niezależna Gazeta Polska”. Dziś spotykamy się po raz drugi. Wtedy nie mogliśmy jeszcze mówić o kilku faktach i ich świadkach. Było to zbyt niebezpieczne dla wielu osób. Teraz nadeszła pora na mówienie prawdy do końca.

Czy zdaje Pan sobie sprawę, że rozmawiamy w gmachu byłego konsulatu sowieckiego w Krakowie?

(Na spotkanie umówiliśmy się w budynku Wyższej Szkoły im. Józefa Tischnera w Krakowie, gdzie w czasach PRL – u mieścił się sowiecki konsulat. Tu także odbyło się spotkanie Felsztyńskiego z kilkuset krakowskimi studentami)

 

Nie. To rzeczywiście paradoks. Piękną „szutkę” wyprawił pan, panie Gadowski organizując spotkanie ze mną właśnie w tych murach.

To świadczy, że Polska jest niezależna. Zazdroszczę wam, tego że możecie mówić dziś własnym głosem i nikt was za to nie prześladuje .

Panu jednak nie radzę w najbliższych miesiącach odwiedzać Rosji. Oni długo pamiętają.

 

Jacy oni?

 

Ci którzy dziś sprawują w Rosji despotyczną, niepodzielną władzę.

 

Mówi pan o Władimirze Putinie?

 

Nie. Mówię o tych, którzy sprawują w Rosji realną władzę.

 

To w Rosji nie rządzi prezydent Putin?

 

On był ledwie podpułkownikiem KGB. Jest prezydentem, bo tak chciał „dyrektoriat”, kilku wpływowych generałów dawnego KGB takich jak Iwanow czy Patruszew. Dostał władzę i jednocześnie postawiono mu ultimatum, że w 2008 roku ma po prostu zniknąć.

 

Jak to zniknąć? Przecież dziś jest najpopularniejszym politykiem w Rosji. Władcą, niektórzy już dziś mówią o nim „car”.

 

Tak mówią tylko „znawcy” Rosji, którzy nie zauważają kulis obecnych mechanizmów władzy w tym kraju. Od momentu gdy oligarchowie tacy jak Bierezowski, Gusinski, Abramowicz, Chodorkowski czy Deripaska reanimowali do władzy w 1996 roku upadającego Borysa Jelcyna siła służb specjalnych nieustannie rośnie.

 Pojawienie się na Kremlu Putina, było w istocie oddaniem władzy byłym ludziom KGB. W ZSRR Stalin co kilka lat likwidował szefów służb specjalnych. W następnych latach partia komunistyczna sprawowała kontrolę nad działaniami KGB. Dziś nikt już nie kontroluje rosyjskich służb specjalnych. Nie ma w Rosji ani niezależnych polityków, ani mafiozów. Wszyscy muszą działać pod dyktando wszechmocnych służb. Po 1996 generałowie dawnego KGB zrozumieli, że pieniądze dają władzę. Zdobycie władzy wymaga nieograniczonego dostępu do pieniędzy. Jak zwykle jednak rosyjskie służby przeprowadziły własne równanie.

I okazało się, że w przypadku Rosji to władza daje pieniądze. Kto ma władzę ten ma nieograniczone pieniądze. Kto traci władzę ten traci też i bogactwa. System oligarchiczny, który wyrastał za czasów Jelcyna, został złamany przez służby.

Dziś oligarchami mogą być tylko ci, którzy mają autoryzację FSB i GRU. Każdy kto myślał inaczej skończył jak były szef Jukosu Chodorkowski na Kołymie albo Bierezowski – na emigracji w Londynie.

 

Brzmi to trochę jak scenariusz nowej książki Forsythe a....

 

 

Zanim postuka się pan w głowę proszę zwrócić uwagę na kilka zdarzeń z niedawnej historii Rosji. Ostatnim niezależnym politykiem, który zdobył władzę w naszym kraju mocą własnej osobowości był Borys Jelcyn. Niech pan zatem spojrzy na dwa zdjęcia z tamtych czasów.

 Na jednym z nich jest Jelcym przemawiający z czołgu do tłumu a na drugim w podobnej bohaterskiej pozie zastygł późniejszym mer Petersburga Anatolij Sobczak. Kto na tych zdjęciach stoi tuż za plecami tych polityków?

 

Pewnie ochrona...?

 

Plecy Jelcyna ochrania były generał KGB Aleksander Korżakow a za Sobczakiem majaczy postać nieznanego wówczas nikomu podpułkownika Władimira Putina. Kilka miesięcy później Korżakow został szefem ochrony Jelcyna, a Putin najbliższym współpracownikiem Sobczaka. Politycy w Rosji nie mieli żadnych szans aby uwolnić się od powiązań z KGB. Zawsze gdzieś, w gronie najbardziej zaufanych współpracowników, zjawiał się ktoś z KGB. Po początkowym szoku, związanym z rozpadem Związku Sowieckiego oficerowie służb bardzo szybko zwietrzyli swoją szansę i zaczęli budować skomplikowany system zależności na szczycie którego zawsze stali generałowie KGB.

Dzisiejsza wojna surowcowa Putina z Zachodem nie jest niczym innym jak spełnieniem marzeń generałów. Oni zawsze wyobrażali sobie jak rzucają Europę na kolana zamykając jej dostęp do rosyjskich surowców. KGB – etczicy z przerażeniem patrzyli jak za Jelcyna prywatyzowano kompanie naftowe. Na to samo nie pozwolili już gazie, gdzie państwowy Gazprom pozostał monopolistą. Gdy udało im się osadzić na Kremlu Putina, całą energię skierowali na rozbicie prywatnych firm naftowych działających w Rosji i dawnych krajach ZSRR. Dziś nawet najbardziej tępi, zachodni analitycy nie maja złudzeń, że państwo powoli obejmuje kontrole nad ropą. Wreszcie zrozumieli, że prywatne koncerny działające w Rosji nie są bezpieczne i nie przypominają Conoco czy BP.

Bezpietczicy położyli łapę na surowcach i to oni teraz dzielą olbrzymią nadwyżkę dewiz jaką Rosja czerpie z ich sprzedaży.

W Rosji skończyła się też „wolnorynkowa” mafia. Mafie takie jak „sołncewska”, „tambowska”, „czeczeńska”, „gruzińska” czy „uzbecka” zostały uzależnione przez służby. Kto nie chciał słuchać oficerów ten teraz gryzie ziemię.

 

W Polsce wielu dziennikarzy, z wypiekami na twarzy, wciąż pisze o potężnej rosyjskiej mafii

 

Skoro lubią tworzyć sensacje to ich sprawa. Dziś w Rosji mafia to służby. Proszę mi uwierzyć, że od kilku lat w Rosji każdy większy bandyta musi mieć swojego patrona w służbach. Swoją „kryszę”. Agron, Bałaguła, Iwankow. Feinberg to już przeszłość. Teraz nastał czas bezimiennych chłopców z epoletami.

Mówię tak dużo o mafii bowiem, to właśnie ten trop doprowadził do ucieczki z Rosji mojego przyjaciela Aleksandra Litwinienki.

 

Rozmawiajmy szczerze. Litwinienko wcale nie był świętym na jakiego teraz kreują go ludzie związani z Borysem Bieriezowskim.

 

Pewnie, że nie był. Nikt kto pracuje w FSB nie może być rycerzem bez skazy. Sasza był w Czeczenii...

 

Nawet zarzuca mu się zamęczenie na śmierć jednego z czeczeńskich jeńców, którego przesłuchiwał...

 

O tym nie będę mówił. Litwinienko był członkiem elitarnego oddziału FSB – URPO.

 URPO zostało powołane do walki z przestępczością zorganizowaną w Rosji. Początkowo mieli śledzić i rozbijać grupy przestępcze. Później jednak mogli bezkarnie zabijać wszystkie osoby podejrzane o działalność przestępczą. Mówiąc krótko był to oddział zabójców na usługach służb. Ci ludzie nie mieli praktycznie nad sobą żadnej kontroli a rozkazy likwidacji kolejnych niewygodnych dla FSB osób wydawane były ustanie. Sasza niejednokrotnie sam sięgał po broń.

 Uciekł z Rosji gdy zrozumiał, że zabić można nawet wszechpotężnego wówczas Bieriezowskiego. Zrozumiał, że za zleceniem tego zabójstwa mógł stać sam Putin. Ten sam Putin, który swoją karierę w dużej części zawdzięczał Borysowi Bieriezowskiemu.

Już w Anglii Litwinienko ogłosił światu informacje o powiązaniach Putina z działalnością mafii uzbeckiej. Opowiadał o przemytach narkotyków, w których brali udział politycy i oficerowie FSB. Te informacje nie mogły pozostać bez odpowiedzi. Świat nie chciał w to wierzyć i pewnie nie uwierzyłby, gdyby nie śmierć Saszy.

Pamiętajmy, że Litwinienko dostarczył, też wielu dowodów na powiązania włoskich polityków z rosyjskimi służbami specjalnymi. Tzw „włoska komisja Mitrochina” dostała za pośrednictwem Litwinienki wiele tajnych dokumentów.

To wszystko sprawiło, że Sasza wydał na siebie wyrok śmierci. Tak jak wcześniej Anna Politkowska, której Putin nie cierpiał za jej artykuły o zbrodniach w Czeczenii i ujawnianie mafijnej przeszłości wielu znanych dziś osobistości Rosji. Niech pan pamięta, że Politkowska została zabita w dniu urodzin Putina. Ktoś chciał prezydentowi sprawić tym samym wielka przyjemność.

 

Litwinienko zmarł w strasznych męczarniach....

 

I to właśnie było celem FSB. Pewnie długo jeszcze na tajnych kursach bezpieki w Rosji opowiadać się będzie jak umierał „ten zdrajca Litwinienko”. Jego śmierć miała odstraszyć następnych śmiałków. Miała pokazać, że nigdzie nie zdołają się ukryć. Litwinienkę zatruto polonem 1 listopada 2006 roku. Polon jest bardzo rzadkim pierwiastkiem. Musiał pochodzić z laboratorium pozostającego pod kontrolą FSB. Promieniotwórczy ślad znaleziono na pokładzie samolotu lecącego z Moskwy do Londynu. Polon przywieźli do Wielkiej Brytanii dwaj byli oficerowie specsłużb Kowtun i Ługowoj. 1 listopada właśnie oni spotkali się z Saszą. Wypił w ich towarzystwie herbatę. W nocy dostał pierwszych torsji. Śmierć na chorobę popromienną była najstraszniejszą jaką mogły zadać Saszy służby.

 Co ciekawe Andriej Ługowoj był przez kilka lat ochroniarzem przyjaciela Litwinienki – Borysa Bieriezowskiego.

 

To Ługowoj zabił Litwinienkę?

Nie mam wątpliwości, że brał w tym zabójstwie udział. Potwierdziły to zresztą ustalenia brytyjskich śledczych. Dziś w Rosji Ługowoj odgrywa rolę skrzywdzonego biznesmena ale to on przyniósł radioaktywny polon na spotkanie z Litwinienką.

 

Czy pan nie ma obsesji Putina?

 

Nie. Ja jestem tylko historykiem i pisarzem. Patrzę trzeźwo na fakty i nie mam tego szczególnego bielma na oczach jakie wobec Rosji odczuwają ludzie Zachodu.

Nie jestem przecież pierwszym, który Panu takie rzeczy mówi. Niech pan przypomni sobie co opowiadał „Alex” (pseudonim zmieniony) były oficer KGB a potem FSB.

Ten człowiek ma nie tylko wiedzę ale i wiele dokumentów, które pewnie niedługo ujrzą światło dzienne.

Nie mam obsesji Putina. To zwykła figura na szachownicy. Nie lubię jednak, kiedy nad szachownicą zawisa niewidzialna ręka, która gotowa jest przewrócić każdą figurę byle tylko mieć władzę nad grą. Gra bez reguł to zwykłe oszustwo i przed tym właśnie ostrzegam Zachód.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka