Witold Gadowski Witold Gadowski
3675
BLOG

Flaga

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 53

 

W czasach gdy przesiadywałem w ponurym gmaszysku na ulicy Woronicza w Warszawie jedna rzecz niezmiennie budziła moje dobre samopoczucie. Co rano, gdy wkraczałem do swojego gabinetu, kierowałem wzrok na ten sam balkon na ostatnim pietrze bloku naprzeciwko TVP.

Z balkonu niezmiennie powiewała czyściutka, świeżo uprana, biało – czerwona flaga.

Dumnie, na przekór szarej, gierkowskiej nudzie bloku, łopotała sobie polska flaga. Samotna, ale elegancka, odważna i ...dla mnie ważna.

Wchodziłem rano, patrzę: - flaga - i już mi było raźniej. Czasami okrutnie zabawiałem się wskazując balkon postpeerelowskim czynownikom. Udawali, że nie widzą, prychali, machali rękami. Niby nic, kawałek biało – czerwonego płótna, a tyle emocji.

Jednym z tych, którzy przez miesiące flagi nie dostrzegali był słynny fachowiec, towarzysz Jacek, delegat na zjazd PZPR, a obecnie wraz z Andrzejem Kwiatkowskim, krzewiciel dziennikarskich standardów.

Miło było spoglądać na nagle zszarzałe miny, tych którzy od wielu epok, nieprzerwanie promienieli pewnym siebie grymasem na obliczach.

Flaga nie była jednak po to aby drwić z towarzyszy.

Flaga łopotała radośnie, spokojnie, pewnie, jakby chciała mi powiedzieć: - nie przejmuj się, oni są tylko fasadą, te wszystkie „dyrektorki”, „mroczne krzyżowce z tvn – u”, te Kubliki, te Wołki. Krótko mówiąc flaga co rano dodawała mi animuszu.

Pewnego dnia postanowiłem, że muszę odwiedzić mieszkanie, z którego co rano płynie do mnie dobry komunikat. Szczerze mówiąc kilkukrotnie starałem się wyobrazić sobie gospodarzy tego polskiego mieszkania w bloku. Nic sensownego nie przychodziło mi jednak do głowy.

Minęły miesiące. Przyjechałem do Warszawy, aby coś tam pozałatwiać i stojąc na Woronicza spojrzałem w stronę „mojego” balkonu.

    -  Pewnie już zdjęli flagę – pomyślałem.

Siąpiło, mgła wciskała się za kołnierz, głowa nie miała ochoty zadzierać się w górę. A tu, o człowieku małej wiary, nic się nie zmieniło. Bielutko – czerwona flaga, czyściutka powiewając na wietrze śmiała się z pogody i niedowiarków.

Szybko porachowałem który to może być numer mieszkania i popędziłem na drugą stronę ulicy, w stronę szarego bloku.

W „moim” mieszkaniu, numer 24, mieszkały dwie siostry z mamą. Skromne, zwykłe kobiety. Flagę wywiesiła jedna z nich – pani Ewa. Zrobiła to, jak wspomina, w odruchu serca po 10 kwietnia, a potem uznała, że flaga musi pozostać na balkonie, bo bez niej „byłoby jakoś szaro, beznadziejnie”.

   - Kiedyś, jeszcze za komuny, monterzy zawiesili przy naszym mieszkaniu trzy flagi, dwie biało – czerwone i jedną czerwoną, było to przed jakimś ich świętem. - wspomina pani Ewa.

    - Ich? - spytałem

   - No ich, komucholców – odpowiedziała.

   - Wtedy wyjęłam czerwoną i grzecznie im zwróciłam, a gdy spytali dlaczego odpowiedziałam, że ja przecież jestem Polką . Poboczyli się, ale zabrali tą czerwoną ścierkę. No to już tak zostało – twierdzi pani Ewa.

Nie chciała abym napisał ani nazwiska, ani wskazał adres „Domu z flagą”

   - Nie ma się przecież czym chwalić. Ot wystarczy, że pan napisze, że to balkon w bloku naprzeciwko telewizji -

Rzeczywiście wystarczy, od miesięcy wisi tam tylko jedna polska flaga.

Warszawscy czytelnicy – jak możecie to odwiedźcie panią Ewę i jej siostrę, skromne kobiety. Ucałujcie je także ode mnie.

  • Wizytę zaplanujcie na popołudnie, bo pracują i dopiero wtedy są w domu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka