Witold Gadowski Witold Gadowski
3307
BLOG

Monidło

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 42

 


 Tej nocy znów nie spała spokojnie. Śnił się jej Bazyli Halva, Czechopolak, nieudacznik i domokrążca. Znała go w młodości i nawet trochę lubiła.

Razem zakładali fanklub poezji Olgi Jackowskiej.

Bazyli nic nie umiał, no prawie nic – potrafił dobrze rysować ze zdjęć.

Kiedyś narysował jej portret, miała na nim czerwone usta i chabrowoniebieskie oczy.

Była ładniejsza niż na zdjęciu ze świeżego dowodu osobistego, które posłużyło Bazylemu za natchnienie.

Przez kilka tygodni pili razem wino truskawkowe, całowali się i włóczyli.

Kres znajomości nadszedł niespodziewanie.

Pewnego dnia Bazyli został aresztowany i wywieziony w nieznanym kierunku. Jak się potem okazało, jej ojciec, który wymarzył dla córki olśniewającą karierę, a nie amory z nicponiem, nakazał natychmiast pozbyć się łazika.

Był pułkownikiem ZOMO, a więc nie sprawiło mu to większej trudności.

Po Bazylim pozostał jej czerwonousty portret.

Rano zaspana poczłapała do łazienki.

  - Dobrze że nie mam tu żadnej kamery – westchnęła.

Chwilę później jej oczy ciskały gromy. Ze złością kopnęła miskę z jedzeniem dla kota.

Ostatnio nie cierpiała lustra, nie przynosiło żadnych przyjemnych informacji.

Od wielu miesięcy miała poczucie, że jej twarz traci rysy, staje się coraz bardziej lalkowata.

Pobiegła do pawlacza i niechętnie wyciągnęła z niego stare monidło Bazylego.

No tak, tego się spodziewała.

Pod okiem kobiety na monidle zarysowała się kolejna złośliwa zmarszczka.

Coraz bardziej nie znosiła tego malowidła, nie znosiła go od 1982 roku

Wtedy spełniła swoje marzenie, stała się dziennikarką. Niestety wszyscy wokół wypominali jej wówczas, że nie wchodzi się do redakcji, z których kilka dni temu wyrzucono nieprawomyślnych dziennikarzy. Ludzie siedzieli w więzieniach, ale ona przecież ich tam nie wsadzała. Co wspólnego mógł mieć jej program rolny z „Solidarnością” i internowanymi?

Już wtedy intuicyjnie wiedziała, że nie po drodze jej z tymi prymitywami, którzy manifestowali na ulicach. Oni nawet nie mieli pojęcia o poezji Kory Jackowskiej.

Kiedy po swojej pierwszej audycji wróciła do domu zauważyła, że dziewczyna na monidle zaczyna różnić się od twarzy, którą widzi w lustrze. Ta na monidle miała bardziej surowe, bezwzględne usta. Trochę się nawet przestraszyła - no bo jak takie monidło mogło się w ogóle zmieniać, jakim sposobem?

Przecież światopogląd, który wyniosła ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego nie dopuszczał istnienia takich sztuczek. Takich sztuczek po prostu nie było.

Wtedy złożyła to na karb zmęczenia i emocji, kiedy jednak nieustępliwy grymas monidła nie ustępował – wrzuciła je po prostu do pawlacza, tym samym rozwiązała dziwaczny problem. Tak jej się przynajmniej zdawało.

Nie zaglądała tam tak długo, aż najzwyczajniej w świecie, zapomniała o istnieniu nieszczęsnego prezentu od Bazylego. Szybko zapomniała też o nieudacznym dwunarodowcu.

Minęło wiele lat, w jej życiu całe dekady.

Zajaśniała, zalśniła – sama w sobie i w towarzystwie. Co tu dużo mówić – stała współczesną Pytią polskiego dziennikarstwa i dobrze o tym wiedziała. Kolorowe pisma, baby na targu, faceci w smokingach – wszyscy ścielili się do jej stóp. Przebierała, wybierała, grymasiła. Miała do tego prawo.

Kiedyś jednak, gdy wróciła po bankiecie, na którym fetowano nadanie jej tytułu dziennikarza dekady, przypomniała sobie, że w pawlaczu ma wyjątkowo twarzową apaszkę, prezent od bardzo wpływowego polityka.

Facet najwyraźniej się w niej podkochiwał i od czasu do czasu usiłował wkraść się w jej łaski obsypując ją oryginalnymi podarunkami. Bez skutku. Apaszka jednak pozostała.

Przetrząsając pawlacz potknęła się i usiłując zachować równowagę, wywaliła jego zawartość na podłogę. Wśród sterty szpargałów natknęła się na owinięte w szary papier monidło.

Z przerażeniem odkryła, że nie przedstawia już jej powabnej twarzy. Był to portret podstarzałej niewiasty z mściwie zaciśniętymi, wąskimi ustami.

Zatrzęsła się i natychmiast wrzuciła monidło do pawlacza, pieczołowicie nakrywając je stertą niepotrzebnych rupieci.

Na drugi dzień doszła do wniosku, że wieczorna przygoda była jedynie skutkiem zbyt dużej ilości wypitego na bankiecie szampana.

Nie wracała już więcej do pawlacza, poleciła nawet dorobić do niego skomplikowany, szyfrowy zamek.

Kilka dni później wstrzyknęła sobie trochę botoksu w usta. Tak na wszelki wypadek.

Jej wargi były odtąd pełne, ponętne, młode.

Głupie wspomnienia monidła zatarły się. Żyła pełnią, jak gwiazda. Pewna siebie, świadoma swojej siły. Została mistrzynią wywiadu, klasykiem. Studenci dziennikarstwa pisali o niej prace magisterskie.

Tak było aż do tego cholernego lata, gdy przypadkiem znalazła się na Krakowskim Przedmieściu.

Było gorąco, tłum wrzeszczał. Pod Pałacem Prezydenckim stał krzyż, a wokół niego grupka starych bab i nawiedzonych facetów. Chciała jak najszybciej wyminąć idiotyczne zbiegowisko, gdy nagle jej spojrzenie przykuła twarz jednego z „krzyżowców”.

Sterana, pomarszczona, wory pod oczami, ale jednak jakby znajoma.

Przystanęła, zmarszczyła czoło.

  - Ki czort? - pomyślała.

Po chwili już wiedziała kim jest. Niestety on też ją zobaczył. Podbiegł i poprosił o chwilę rozmowy. Niechętnie przystała.

Kontrolnie rozejrzała się wokół, czy nikt nie widzi jej w towarzystwie oszołoma.

Usiedli na chwilę w kawiarence.

  - Masz je jeszcze - spytał?

  - Co? – udała, że nie rozumie.

  - Monidło

  - Nie pamiętam – skłamała

Zamilkł i wpatrywał się w nią badawczo.

  - Czego chcesz? - fuknęła.

  - Niczego – spuścił oczy.

Zapłaciła rachunek i ruszyła od stolika. Byle dalej od uciążliwego znajomego.

  - Patrz – dobiegł ją zza pleców głos mężczyzny.

  - To ważne patrz! – wzruszyła ramionami i poprawiła torebkę od Louisa Vuittona.

Wieczorem jednak uważnie obejrzała namalowany przez Bazylego portret.

Był jeszcze bardziej złośliwy, niż ten który zapamiętała. Twarz coraz mocniej wykrzywiała się w złym grymasie.

Odtąd codziennie sprawdzała monidło.

Spostrzegła, że im więcej zmarszczek na twarzy tamtej, niemiłej kobiety, tym bardziej gładkie staje się jej oblicze.

Zaczęła miewać koszmary.

Pewnej nocy przyśniło się jej, że portret z młodości nagle przybrał rysy Jarosława Kaczyńskiego.

Długo krzyczała w ciemnym pokoju.

Nigdy, nikomu, tego nie opowiedziała.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka