- Panie Kuboo, obciąć panu ten kosmyczek nad czołem?
- A, jakoś się do niego przywiązałem, zostaw. Jest taki rozwichrzony, zbuntowany...jak ja.
Miał dziś nagranie kolejnego programu i od rana wymyślał nowe grepsy. W żelaznym repertuarze miał zawsze kilka dowcipów w stylu „po trupach do celu” (cała „Śpilka” szalała z zachwytu, gdy pierwszy raz to wygłosił), mógł znów wsadzić do psiej kupy polska flagę, ale dziś potrzebował czegoś więcej, czegoś na swoją miarę.
- Może przyjdę do studia z Matką Boską w klapie, a potem powiem, że znalazłem ją w klopie. Coś w tym jest,... ale nie na ten program. Na taki popis, to muszę zaprosić księdza Kazia, równiacha z niego, to się razem pochichramy. - rozmyślał czując jak mięciutki fryzjer delikatnie masuje jego, co tu dużo mówić – wyjątkową, głowę.
***
W mieszkaniu panował artystyczny, nieład. Zalatywało lekko przetrawioną imprezą.
- Wezwę Kuźniara, to mi posprząta – pomyślał złośliwie.
Wszedł do łazienki i zastygł przed dużym lustrem, z kuchni dobiegały właśnie dźwięki radiowego serwisu :kobiecy głos mówił o tsunami w Japonii.
- Kurcze, z tym trzydniowym zarostem jestem jeszcze bardziej przystojny – szepnął sam do siebie.
Ubrał nowe trampki od Gucciego i poszedł szukać natchnienia w kilku modnych knajpach.
Postanowił też przetestować na „dupeczkach” świeże dowcipy o Kaczorze.
Po drodze spotkał Korę z nowym pieskiem. Opowiedziała mu o tym, jak przypomniała sobie o kolejnym księdzu, który gwałcił ją spojrzeniem, gdy była małą dziewczynką. Znudziła go trochę, bo ile można – gdyby choć jakiś seks grupowy, albo widowiskowa orgietka, ale ksiądz i dziewczynka – mało trendy.
To się nosiło w zeszłym sezonie.
Ostatnio ludzie trochę go nużyli.
Po osiemnastej był już studiu Najlepszej Telewizji.
Zawsze ekscytował go moment, gdy zapalały się światełka kamer, czuł przypływ energii i wiedział, że znów zadziwi Polskę, wykreuje nowe osoby, strąci w otchłań patałachów, dostanie pochlebne recenzje od prezesa, a na konto popłynie rozsądna sumka.
Wszystko to sprawiało, że czuł się doskonale sam ze sobą, sam ze swoimi pomysłami.
Miał w nosie wielkiego prezesa, nie lubił jak ktoś nad nim góruje, ale przezornie nie wchodził mu w drogę i spełniał jego zachcianki. W końcu było to kilka minut nieprzyjemności i potem długie godziny rozkosznego liczenia szmalu, królowania na szczycie; blasku, który dawał mu poczucie siły i samodzielności.
Na korytarzu kręcił się jakiś krępy, nieznany, osobnik. Wytłumaczyli mu, że to oświetleniowiec.
- Może być, ale następnym razem poszukajcie jakiegoś bardziej cool – warknął do kierownika planu. Wyraźnie czuł, że osobnik taksuje go spojrzeniem.
Dziś zaprosili mu sobowtóra Lecha Wałęsy i... rewelację – odnalezionego ostatnio sobowtóra Lecha Kaczyńskiego. Facet całe życie był w PZPR, nienawidził zmarłego prezydenta, ale będzie gratka!
- Pojedziemy najpierw „zimnym Lechem”, potem kilka dowcipów, które ostatnio słyszał w „Szpulce” i na koniec kpinki z Jarosława. - planował.
Wszystkiego miał dopilnować siedzący „na uchu” redaktor Kwaśnica.
Lekko, łatwo i przyjemnie, a na dodatek znów dopieprzy cholernym katolom.
Program rozwijał się jak najlepiej, sobowtór martwego Lecha kompromitował się zgodnie ze scenariuszem, sobowtór Wałęsy gadał inteligentnie jak oryginał – był drive, program najbardziej inteligentnego człowieka w Polsce nabierał tempa.
Naraz niesforny kosmyk zsunął mu się z czoła i przesłonił lewe oko.
Zaiskrzyło, nagle poczuł jak wzbiera w nim fala rozdrażnienia, przestał słuchać nadchodzących przez słuchawkę tropów.
- Kaczka jest fajna, kaczka była cool – wyrecytował, wiedział, że w tym momencie w reżyserce zawrzało. Chciał im zrobić na złość
- Jemu kosmyk na oko, no to im kij w oko! - myślał z satysfakcją.
Jeśli on jest nie w sosie,
- to te ch...je w reżyserce też nie będą miały lekko. - postanowił.
- Ty! Przestań, to nie Kwasek daje ci na ucho, tylko teraz sam prezes, wielki prezes, syn wielkiego prezesa – usłyszał.spłoszony szept.
- Niech się goni! - mruknął do mikrofonu.
- Akurat, prezesem mnie będą straszyć, ten pewnie śpi spokojnie na Karaibach – pomyślał.
W tym momencie obecna w reżyserce żona Ojca - Prezesa, wielka prezesowa, ze złości złamała złotego tipsa.
- Oj chyba skończy się piękne życie gwiazdeczki, wyciągniemy mu prąd z dupeczki – teatralnym szeptem ozwał się prezes – syn.
- Oj syneczku – jęknęła zraniona matka – prezes.
W reżyserce zapadło ciężkie milczenie.
- No co tak patrzycie? jutro znajdziecie mi nową pacynkę, pod warunkiem, że mamusia ją polubi – prezes – syn, ucałował zranioną dłoń prezes – matki.
W studia zgaszono światła.
Zaskoczony gwiazdor dojrzał, jak przy nim wyrósł krępy oświetleniowiec.
- Na drugi raz trzeba bardziej dbać o kosmyczek – krępy nieznajomy uśmiechnął się do niego przyjaźnie.
Wychodząc z telewizji gwiazdor zauważył, że towarzyszy mu chłodne milczenie.
Nikt już nie posyłał mu przymilnych spojrzeń i nie wystawiał zeszycików z prośba o autograf.
Kątem oka zauważył też jak przysadzista ochroniarka odłożyła na kontuar gazetę „Rewia gwiazd”, na pierwszej stronie było jego zdjęcie, z najnowszym, trzydniowym zarostem, czerwony tytuł krzyczał:
„Kuba - kolorowy motyl polskiej rozrywki”.