Witold Gadowski Witold Gadowski
6404
BLOG

Prawdziwek

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 72

 


 Maciej nie miał dobrego snu. Teraz zerwał się przed czwartą nad ranem.

Od dwóch lat nie miał pracy. Martwił się, żona spodziewała się kolejnego syna, a mieli ich już trzech.

Zarabiał imając się okazyjnych zajęć, bywał murarzem, stolarzem, pracował przy żniwach.

Coraz trudniej było zarobić na ubranie, jedzenie, ciepło i szkołę dla chłopaków.

Wieś nie była bogata, ludzie na spółkę kupowali jedną gazetę z programem telewizyjnym, zeszyt u pani Gosi w sklepiku na górce, przez cały miesiąc puchł od niezapłaconych rachunków.

Tylko przed pierwszym, jak przychodziły emerytury i renty, lista dłużników zmniejszała się.

Ludzie tu byli uczciwi, honorowi – często odpracowywali długi,

Maciej prawie co tydzień nosił towar i prostował półki, dzięki temu z panią Gosią „byli na zero”.

Wyszedł przed dom, niebo właśnie przecierało się z nocnej czerni, ścieżką obok domu przemknął chudy pies,

  -  Niedługo zrobi się całkiem ciepło – pomyślał.

Przez otwarte okno w pokoju chłopców słyszał ich miarowy oddech. Spali jak susły, tylko Jasiu chrapał, lekarz powiedział, że ma przerośnięty trzeci migdał i dobrze byłoby gdyby na wakacje pojechał nad morze.

  -  Morze – Maciej uśmiechnął się cierpko.

Od dziesięciu lat nigdzie nie wyjeżdżali.

Zapalił papierosa, zawsze gdy palił miał poczucie winy – w ten sposób odbierał dzieciom pieniądze. To była jego jedyna słabość – palił. Zwykle były to papierosy kupowane od Białorusinów, cztery złote za paczkę.

No, ale za cztery złote mieli trzy bułki.

Przykucnął na progu i wpatrzył się w sine światło wylewające się znad lasu.

Za godzinę musi obudzić Jaśka, zjedzą i akurat zdążą na Pekaes.

Jasiu był najmłodszy, miał niecałe siedem lat.

Spokojny, wątły, miał w sobie coś co sprawiało, że Maciej myślał o nim najczęściej.

Kochał wszystkich swoich synów, ale o Jaśku myślał najwięcej.

Często wyobrażał sobie kim Jaś zostanie w przyszłości.

Mały był bystry i nadzwyczaj poważny, jak na swoje niecałe siedem lat.

Odkąd, prawie rok temu, w Smoleńsku rozbił się samolot z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie, mały nieustannie czytał wszelkie teksty o zmarłym polityku. Często pytał go o szczegóły życia Kaczyńskiego.

Maciej nigdy nie interesował się polityka.

Większość czasu zajmowało mu zabieganie o parę złotych na rachunki, jedzenie, ubrania, ogrzewanie. W tym nie było żadnej polityki, samo życie.

Maciej nie zajmował się niczym innym, jak tylko życiem, życiem swojej rodziny.

Z Klikowej było wszędzie daleko.

W Klikowej nikt nie zajmował się polityką.

Kiedy Jasiek zaczął go wypytywać o Kaczyńskiego sam, po raz pierwszy, zaczął zastanawiać się nad swoim stosunkiem do zmarłego prezydenta.

Nie przepadał za nim, ludzie mówili, że to zarozumiały bufon, podobno na meczu trzymał odwrotnie szalik i nie potrafił nawet wymienić poprawnie kilku nazwisk piłkarzy z reprezentacji Polski.

Nie obchodził go, co on - Maciej z Klikowej - mógł mieć do jakiegoś prezydenta.

W sklepie śmiali się, że Kaczyński podobno nie potrafił nigdzie pojechać bez swojej żony.

  -  Kanapki mu w reklamówce nosiła do samolotu – chichrali się pod sklepem.

  -  Ja lubię jak Luśka przynosi mi chleb ze smalcem, gdy pracuje – pomyślał wtedy.

Był to chyba jedyny moment, gdy Maciej poczuł, że coś może go łączyć z Lechem Kaczyńskim.

Potem jednak Jasiek uparcie kierował jego myśli na nie żyjącego prezydenta.

Obaj chodzili do szkolnej biblioteki, aby tam, razem czytać gazety.

   -  Tato, dlaczego pan Kaczyński najpierw był taki nie lubiany i zły, a potem wszyscy po nim płakali – pytał malec, a Maciej nie umiał mu odpowiedzieć.

Pewnego dnia Janek przyszedł ze szkoły i z dorosłą mina zakomunikował mu, że musi dotknąć tego „sarofagu”, gdzie leży pan prezydent i jego żona.

  -  Sarkofagu – poprawił go machinalnie.

  -  Tato, sam kiedyś mówiłeś, że najlepiej świat poznaje się własnymi rękami.

  -  Tak, ale..

  -  Proszę cie, chce dotknąć pana prezydenta przez ten sarofag.

  -  Po co?

  -  Bo wtedy będę prawdziwiej myślał.

  -  Prawdziwiej, Jasiu...?

  - Tak, bo co innego czytać z gazet, a co innego jak się poczuje ręką, przyłoży buzie, posłucha.

Lubił tego swojego Jasia, zaskakiwał go, nie mógł mu tego odmówić.

W końcu za te wszystkie lata nad morzem, kiedy ich tam nie było, należał mu się ten jeden wyjazd, na Wawel, do Krakowa.

Maciej wstał z progu.

  -  Za chwilę trzeba będzie obudzić chłopaka.

Żona przyszykowała mu jedyny garnitur jaki mieli, śliwkowy z trochę wytartymi kolanami.

Dla Jaśka, specjalnie na wyjazd, kupił od Ruskich białą koszulę i trochę za duży, granatowy garnitur.

  -  Podwinie się rękawki i podfastryguje nogawki, będzie jak znalazł – cieszyła się Luśka.

W ogóle Luśce bardzo spodobał się pomysł wyjazdu ojca i syna na Wawel.

  -  Jedźcie, ostatnim w naszej rodzinie, który był na Wawelu, był mój tata, jeszcze za Gierka. Tylko musicie mi przywieźć zdjęcia – napominała.

Zrobią, spakował do torby chiński aparat, który dostał na pożegnanie, jak redukowali zatrudnienie w mleczarni.

Jasiek już nie spał, był podniecony.

Szybko zjedli śniadanie i pobiegli na przystanek. Pekaesem do Nowego Sącza, a potem prywatnym busem do Krakowa.

Wszystko miał obliczone. W Krakowie będą na jedenastą i zostanie im pieniędzy na obiad, pamiątki dla Lusi i chłopaków, oraz powrót.

***

  Tatuś , a powiedz, ten Wawel to w końcu Polacy wybudowali czy Austriacy, bo czytałem i tak i tak?

  -  Polacy synciu, polscy królowie, Austriacy tylko tam coś grzebali.

  -  To dobrze.

  -  Czemu?

  -  Bo tam mieszkają nasi królowie.

  -  Już nie.

  -  Tak ci się tylko tatuniu zdaje.

  -  Jasiu! - Maciej pogroził mu palcem.

Powoli wchodzili wąską ścieżką na wawelskie wzgórze.

Było ciepło, powietrze niezbyt dobre, ale pachniało świeżą trawą.

Jasiu co chwila przeskakiwał z nogi na nogę. Był podniecony.

Maciek kontrolnie spojrzał na jego buty. Wcale nie widać było, że są ze skayu. Ładnie błyszczały.

Udał mu się ten Jasiu, niebieskie duże oczy, myślące oczy, płowa grzywka niesfornie spadająca na czoło. Bledziutki, ale ładna roześmiana buzia. Jak się nad czymś namyślał, to marszczył czoło jak dziadek.

Dziadek był szlachcicem, z ziemiańskiej rodziny. W latach pięćdziesiątych przepadł bez wieści. Maciejowi zostało jedno zdjęcie – mały chłopiec w marynarskim mundurku, ze zmarszczonym czołem spogląda dużymi oczami w obiektyw.

  -  Proszę dwa bilety do prezydenta.

Zdumiony strażnik zamrugał krótkowzrocznym spojrzeniem i założył okulary.

  -  Do prezydenta?

  -  Tak – odparł Maciej niepewnie przestępując z nogi na nogę, czuł jak stojący za nim Jasiu mocno ścisnął jego dłoń.

  -  Do tego ...no do niego to możecie za darmo, jeszcze tego by brakowało, żeby za to płacić – mruknął strażnik i pokazał im kierunek.

  -  Weszli na dziedziniec i Jasiu aż rozdziawił usta z zachwytu.

  -  Tatulu, piękne jest to polskie królestwo – pisnął.

  -  Piękne – Maciej zachwycony przyglądał się monumentalnej sylwetce kaplicy.

  -  Tam! tam macie swojego preeezydenta! – strażnik energicznie machał ręką w kierunku krypty.

W krypcie byli zupełnie sami.

Jaś uważnie obejrzał sarkofag, w którym spoczywało prezydenckie małżeństwo.

  -  Dziękuje tatusiu, że mnie tu zabrałeś – pocałował Macieja w rękę.

Maciejowi trochę zaszkliły się oczy, ale nie chciał pokazać tego smykowi i odwrócił głowę.

Pomyślał o Lusi, jaka szkoda że jej tu z nimi nie było.

To wszystko wygląda inaczej niż w telewizji, i ta cisza i ten zimny kamień i ten napis...i te ciała tam w środku.

Zmówili „Wieczne odpoczywanie”, przeżegnali się i wyszli na zewnątrz, świeciło słonce.

Od razu zauważył jak idzie ku nim grupka ludzi.

Młoda dziewczyna trzymała w ręku mikrofon.

  -  Po co tam byliście? – spytała Jasia.

  -  Bo tam leży pan prezydent – odparł rezolutnie malec.

  -  Jaki tam prezydent...Kaczyński i tyle – mruknęła.

  -  Po co ojciec cię tu zabrał? - jej ton stał się zimny.

Jasiu spojrzał na Macieja i nic nie odpowiedział.

  -  Przecież zapytałam cię o coś – nacierała.

  -  To nie jest mój ojciec! - głos Jasia był mocny i zdecydowany.

  -  Jak to?

  -  To jest mój tatuś.

  -  Po co tam byliście?

Malec odwrócił się od niej i pociągnął Macieja za rękę

  -  Chodźmy już tatulu, wracajmy do domu.

Dziennikarka wraz ze swoją ekipą spoglądali jak malec w świecących butach i jego ojciec znikają schodząc za Wzgórza Wawelskiego w kierunku kościółka świętego Idziego.

Mężczyzna wziął chłopca na barana.

  -  Widziałaś jaki wieśniak?  miał fioletowy garnitur, ale prawdziwek – zachichotał operator.

  -  Śliwkowy, hi hi hi – dziewczyna, aż przysiadła.

Po całym dziedzińcu niósł się ich zdrowy, mocny śmiech.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka