Mało znam Jarosława Kaczyńskiego, nie pałam do niego nabożnym kultem, jednak orgia antykaczystowskich oracji płynąca przez ostatnie dni z mediów sprawiła, że - jak na podwórku - mam ochotę biec na pomoc bitemu przez zgraję..
Jak szczują, to znaczy że będą strzelać.
A amunicja coraz grubsza – teraz to jeszcze tylko „kryminalna obraza ludzi zamieszkujących najludniejszy region Polski”, za chwilę jednak będą chcieli starszego pana pozbawić praw publicznych, za np. nie kupowanie w „Biedronce”
Trwa konkurs,który pamiętam z dzieciństwa:
oto w „Wesołym Miasteczku”, nieszczęsny pracownik miasteczka wkładał głowę w otwór wycięty w dykcie, a zgraja prała do niego tortami z piany. Rzucić mógł każdy, kujon, debil i chuligan. Im mocniej trafił tym większym zanosiliśmy się rechotem.
Teraz obserwuję jak im bliżej rocznicy 10 kwietnia, tym bardziej histeryczny jest ton opowiadania o Jarosławie Kaczyńskim dominujący w mediach tzw „głównego nurtu”.
Śmiem twierdzić, że Jarosławem Kaczyńskim straszy się już dzieci, przynajmniej w nowointeligenckich domach.
Piszę o mediach „opowiadających” bowiem więcej to ma wspólnego z zaklinaniem rzeczywistości niż z rzetelnym relacjonowaniem faktów.
Dziennikarscy kibole zapluwają się na grupowych seansach nienawiści. Więcej zatem czerpią z kultu vodoo niż z doświadczeń inteligencji zamieszkającej chrześcijański kraj.
Jeśli jutro Jarosław Kaczyński stwierdzi, albo ktoś mu takie twierdzenie przypisze, że gwałciciele powinni siedzieć w więzieniu, to zaraz rozjazgota się chór medialistów i autorytetów wrzeszczący, że skoro w Polsce żyje kilkadziesiąt tysięcy gwałcicieli, to Kaczyński niecnie obraził kilkadziesiąt tysięcy Polaków i ich rodzin, a kto wie nawet czy nie ofiar.
Jeśli Kaczyński stwierdzi, że świeci słońce, to na kozetce Moniki Olejnik natychmiast zasiądzie specjalista od chorób skóry i wspólnie obwieszczą urbi et orbi, że słońce powoduje raka.
Technika znana od czasów towarzysza Szczepańskiego, ale jak widać mocno i zdrowo wpojona.
W połowie lat dziewięćdziesiątych, wraz z kilkoma kolegami, poszedłem na spotkanie zorganizowane w „Klubie Dziennikarzy pod Gruszką” w Krakowie. Przyciągnęła nas tam zabawna, jak nam się wówczas wydawało, i egzotyczna okoliczność.
W klubie występował nikomu nieznany, młody naukowiec ze Śląska – Jerzy Gorzelik, który miał opowiedzieć o ideach dopiero co założonego Ruchu Autonomii Śląska.
Przez godzinę nieźle bawiliśmy się wysłuchując absurdalnych pomysłów na temat Śląska.
Pan Gorzelik opowiadał rzeczy jak z kabaretu, krztusiliśmy się przeto śmiechem dyskretnie, aby - z grzeczności - nie parskać chichotem przybyszowi w twarz.
Raz tylko śmiech zamarł nam na ustach, gdy pan Gorzelik stwierdził, że „Polska zdewastowała Śląsk, a Powstania Śląskie były zupełnie niepotrzebną wojną domową”.
Poswarzyliśmy się z panem Gorzelikiem, ale nikt nie brał poważnie jego prowokujących rojeń.
Niestety czekały mnie dwa poważne zaskoczenia.
Po pierwsze pan Gorzelik, jak na maniaka (co najmniej) przystało nie ustał w głoszeniu swoich abstrakcyjnych (niestety jak się okazuje coraz mniej) pomysłów, a jeden z kolegów który wówczas tam mocno zżymał się na gorzelikowe rojenia, został dygnitarzem w obecnym rządzie i kilkukrotnie widziałem jego wypowiedzi na temat panagorzelikowego towarzystwa.
Ku memu zdumieniu dygnitarz ów, a wcześniej kolega wraz ze mną chichoczący nad gorzelikowymi andronami, srogo potępia Jarosława Kaczyńskiego w „śląskim temacie”.
Pawełku!, czyżbyś i ty, jak ten kibol „ze śniadania mistrzów” (jakaż skromność i pokora już w tytule) uznał, że furda ze Śląskiem, ważne by wypalić gorącym żelazem Kaczora?!
Pochodzę z Zakopanego, w latach drugiej wojny światowej działał u nas niejaki Wacław Krzeptowski, góral z dobrego rodu, postawny.
Przed wojną witał chlebem, solą i „krzesanym” prezydenta Ignacego Mościckiego wraz z małżonką, w czasie wojny tańczył dla Hansa Franka na Wawelu.
Wacław Krzeptowski zakładał na Podhalu „Goralenvolk” i usiłował wciskać góralom tzw „goralenkarte”. Jak tylko hitlerowcy uciekli spod Giewontu Wacunia powiesili sąsiedzi.
Dobrze, że nie było wtedy PiS – u, bo winni tego wstrętnego mordu byliby znani i dziś powszechnie potępieni. Jarosław Aleksander Kaczyński urodził się dopiero cztery lata później.
Podpowiadam zatem pani Moniczce, tak ochoczo rozmawiającej dziś z panem Kucem (tzem) o" pohańbionym przez Kaczyńskiego Śląsku" jako „wydojonej szkapie”, że jak się postara, to i na Podhalu znajdzie kogoś, kto dla koncernu ITI zgodzi się nawiązać do „europejskiej idei różnorodności nacji” (tak to dziś usłyszałem z telewizora) i odrodzi słuszny ruch góralski autorstwa Wacunia „Dyndały” Krzeptowskiego – na pohybel „księciu Mordoru” (określenie profesora Krasnodębskiego z mocnego i odważnego tekstu).