Witold Gadowski Witold Gadowski
4886
BLOG

Ludzie z Krakowskiego Przedmieścia

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 73

 

Wróciłem z Krakowskiego Przedmieścia, zziębnięty, wyciszony, spokojny. Tak jest zawsze gdy spojrzę w oczy moim rodakom. Było ich tam wielu, o wiele więcej dusz niż podają media. Było nas na pewno więcej niż dziesięć tysięcy. Cały dzień na Krakowskim Przedmieściu przekonał mnie, że właśnie 10 kwietnia tam musiałem być. Nie z politycznej zapiekłości, nie z nienawiści, nie z chęci rewanżu, po prostu z potrzeby. Ojcowie z córkami, młodzi ludzie, inteligentne, ciekawe twarze.
Była złota Wala, suwnicowa z huty imienia Lenina, uczestniczka strajków, twarda konspiratorka, dziś skromna emerytka. Jest zawsze tam gdzie dzieją się rzeczy ważne. Był kapeenowski Marian z kilkuletnim wyrokiem na karku. Uśmiechnięty, starszy pan. Byli koledzy z krakowskich "zadym", znajomi z Uniwersytetu, z duszpasterstwa "Beczka". Byli z rodzinami, dziećmi, wnukami.
Spotkałem znajomych, którzy nigdy nie angażowali się w sprawy społeczne, robili kariery. Teraz przyszli.
Wzajemnie spoglądaliśmy na siebie, szukaliśmy w swoich oczach odpowiedzi. Dlaczego właściwie tu jesteśmy? Nikt nam nie kazał, nikt nas nie organizował, a jednak staliśmy obok siebie. My, zwykli Polacy. Trochę bezsilni, trochę szukający po omacku.
Pięciu braci, młodych fajnych chłopaków z Radomia opowiadało mi o tym, że przyjechali za pieniądze, które zbierali od kilku miesięcy. Mówili o swoim domu, o matce, ojcu, problemach, szkole.
Przyjechali, bo czują się tak jak przedwojenni skauci, szukają rady i pomocy ku temu, aby w swoim mieście, wśród rówieśników założyć drużynę, która coś zrobi dla Polski. Fajni, młodzi uśmiechnięci.
Kilka metrów dalej stał potężny facet z łysą głową, obok niego szykowna kobieta,
 Myślę: lemingi, przyszli się pośmiać. Facet dyskutuje z sąsiadem, podsłuchuję, a on opowiada o swoim ojcu, działaczu „Solidarności” ciężko chorym, przytwierdzonym do łóżka.
 - Ojciec tak mnie wychował, chcę coś zrobić dla Polski – mówi, a ja łajam się w myślach za durne podejrzenia.
Stoję na mszy pod katedrą. Tłum modlących się ludzi, ścisk, naraz energicznie przepycha się młoda kobieta.
   - Do kościoła cholerne mohery, do kościoła tam się modlić, a nie tarasować drogę – fuka wściekła.
 - Macie jeden dzień, a potem do budy – dodaje.
Nie wytrzymuje i odpowiadam jej
   - Dlaczego nas nie szanujesz? – pytam
 - Mam dość tej cholernej żałoby, tego udawanego żąłobnictwa, oszołomy – odpowiada patrząc mi zaczepnie w twarz.
 - Głupia jesteś ! – wybucham.
 - Proszę pana, dlaczego pan wrzeszczy na tą kobietę, przecież to nie uchodzi, nie uchodzi dziś, nie uchodzi w takim miejscu – zawstydza mnie starsza pani stojąca obok.
Zdaję sobie sprawę, że jestem na mszy, że modlimy się o pokój. Starsza pani ma rację.
Mam się czego wstydzić. Zrozumiałem, jak cienko pod skórą siedzi jakaś zapiekła złość. Złość, która może zniweczyć czar tego dnia, tego wieczora, tego myślenia.
To był niezwykły dzień, niepowtarzalny, pełen trudnych myśli.
Trudno jest uwierzyć, że naprawę Ojczyzny trzeba zacząć od siebie, że to być może jedyna droga.
Trudno jest schować kamienie, przestać oskarżać.
Trudno jest uwierzyć, że smoleńska lekcja dana jest nam wszystkim.
Wiem, że ten dzień był nam potrzebny, potrzebne nam było to spotkanie, spojrzenie sobie w oczy.
Czy zasłużyliśmy na lepsze państwo? Na lepsze władze?
Nie obchodzą mnie dziś media, nie obchodzi mnie medialny przekaz. Byłem, widziałem i wiem.
Daleka jest droga, ale chyba właśnie wyruszamy.
Jest nas wielu i od nas zależy czy starczy nam siły, wiary i odwagi, aby zmierzyć się z prawdą. Prawdą o Smoleńsku i prawdą o lekcji jaką daliśmy sobie dziś sami.
Cieszę się, że jestem jednym z was, ludzi na Krakowskim Przedmieściu.
P.S. 18 kwietnia będziecie u mnie w Krakowie. Stawiam kawę. Zapraszam

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka