Witold Gadowski Witold Gadowski
4785
BLOG

Demos w stanie spoczynku

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 103

Wreszcie mogę się do woli upajać swojskim wypoczynkiem z moimi polskimi bliźnimi obok.

Spoglądam na Polskę wypoczywającą, Polskę grubych karków, spodenek trzy czwarte, pękatych łydek, heroicznych tatuaży i wczepionych w ramiona niewiast w błyszczących cekinami bluzeczkach.

Patrzę na Polskę śpiewającą liryczną arię Karpiela Bułecki, który cholera wie gdzie i po co ma „iść boso”. Przysłuchuje się Polsce wyjącej w nocy, chlającej, potrącającej się z miłości, cmokającej i porozumiewającej się za pomocą uniwersalnego: „he?”.

Zanurzam się w tą nowoczesną, realną i nie pozostawiającą niedomówień wspólnotę.

Spaceruje ta Polska na pałąkowatych nogach, z „wydziarganymi” „baniakami”, jeździ wypasionymi furkami z niemieckiego second handu, wystawiając na zewnątrz „zimne łokcie”.

Napina się ta Polska uroczo, wysublimowanie kokietuje...wypoczywa nad Bałtykiem.

Duch moich „narodowych wpisów” podpowiedział mi, abym wpadł w sam środek tej wypoczywającej ojczyzny.

Żrą - pożywają, chlają - degustują, a po nocach, gdy urzeczony nakrywam głowę poduszką, wydają odgłosy godowe.

Rodaczą wspólnotę otaczają też rodacy - awangarda narodowego biznesu gotowa w słusznym porywie honoru, za trzy zeta wypruć rodakowi flaki, znaczy wyjść na swoje...: umiarkowane ceny noclegów, pyszne ciasteczka i nasza staropolska gościnność – niepowtarzalny bukiet Polski a.d.2011.

„Rybackie” knajpy oferują „świeżo złowioną” pangę i halibuta, łososie ze skandynawskich tuczarni, węgorze z Chin....luzik i powszechne karaoke.

Kilkanaście lat nie byłem nad Bałtykiem i w tym roku urocza wena podbechtała mnie bym patriotycznie, stęskniony rodactwa, romantycznie pożeglował nad piaski rozkosznie zimnego morza, z klifami jak egzystencjalne pytania. Morze szumi w każdym z nas, morze nastraja, morze prowokuje - cisza, ostateczna zagadka...

Nic w tym raju się nie zmieniło, to samo liryczne otoczenie, ten sam niepowtarzalny, jedyny w swej wysublimowanej wymowie „urok Wybrzeża”, aromatyczne do granic plaże, papieroski, piwko i „świnie” lub „blachary” (w narzeczu pewnej grupy rodaków tymi pieszczotliwymi eufemizmami określa się posiadaną aktualnie lubą – piszę „posiadaną”, bo też te wypasione byki mają pod same usteczka podkładane alkohole i fajeczki, a gdy już gorzała i piwsko rozgrzeją im trzewia idą jak w dym, w morze, gorylując przy tym na tyle donośnie, aby „świnie” i współplemieńcy ujrzeli jak wytrenowanym kaulem młócą wodę o smaku rzuconego w toń pierścienia, kraulują ciągle stojąc niemal w miejscu, Spitz mógłby się wiele nauczyć – Pogromcy Bałtyku. Błękitnobluzi rwący za oceany. Potem wyparskują się i uroczo, męsko bekają.)

Dawno nie miałem tak bliskiego, intymnie intensywnego, kontaktu z moimi rodakami.

Przed wejściem na plażę, którym ciągną tłumy dam i dżentelmenów, podekscytowane jak na promocji w Tesco, rozdają darmowo „Gazetę Wyborczą” i antykościelne „Fakty i Mity”. Obie gazetki chyba w tym samym tonie opisują rzeczywistość, bo z sąsiednich grajdołów dobiegają intelektualne dysputy okraszane pełnym ukontentowania sylabizowaniem, przecinane, rozumiem że w charakterze interpunkcji, popiwnymi beknięciami i pogolonkowymi, soczyście patriotycznymi pierdnięciami.

-        Kurwy te czarne, patrz jak dają w dupę – słyszę zatem upojony.

Wciskam głowę w piasek, to znów, wymownie czynię w niebo laudacje, a tu nic...ani nawet zeusowego mruknięcia, nawet małej czkawki, która mogłaby z góry, tej smażącej się na piasku kolonii, ubogacić duchowe przygody.

 Zrywam się, biegnę do wody, a tu właśnie szcza młody, napasiony sterydami i chmielem rodak. Polski efeb wcielony.

Patrzę na swoje trupioblade łydki i czuję, jak są jeszcze chude, cieńkie w uszach, nieopalone i niedostosowane.

Dawno nie słuchałem rodaków w stanie wypoczywającym, dawno nie ocierałem się o ich egzystencjalną głębię.

Piszę czasem o polskim narodzie, jawią mi się szlachetni znajomi, jakieś ziemiańskie memuary, jakieś stare sztychy, jakieś wspomnienia po tym drugim nurcie, prowokowałem, prowokowałem, to mój belfersko nastrojony los zesłał mi doświadczenie intymne w swej intensywności, takie obcowanie w rodactwem soute.

Leżę w grajdole i czytam najnowszy wywiad Jarosława Marka Rymkiewicza – i upajam się czuciem, słuchem i powonieniem narodowej wakacji.

Zaraz potem zerkam przez ramię raczo opalonego, byczego karku i podczytuje wywiad z byłym jezuitą Obirkiem opublikowany przez „Fakty i Mity” – Obirek ciągle przedstawiający się jako katolik i teolog twierdzi, że polski kościół to zabobonna, autorytarna herezja, która nie ma nic wspólnego z religią, a z religią katolicką w szczególności. Mówi o tym, jak kościół od czasów Konstantyna, był systematycznie plugawiony, jak dał się kupić święty Franciszek...i słowem nie wspomina o swoich ekscytujących przygodach biograficznych, o swoim świadectwie, które przywiodło tego ulubionego kiedyś przez „GW” komentatora na łamy „Faktów i Mitów”.

Ufff.... bałtyckiej idylla w swojej niemniemanej krasie.

 Patrzę i wchłaniam wszystkimi porami mojej ukarmionej romantyzmem natury jak wypoczywa, myśli i - czkając - dostrzega metaforę morza - wspaniały, wyborczy, demos, do którego tak pałają afektem politycy - .na moment przez igrzyskami włażenia rodakom w ...ich wybujałą świadomość obywatelską.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka