Witold Gadowski Witold Gadowski
2246
BLOG

Duśka jedzie do Wenecji

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 21

 


 

Podlała paprotkę, była z niej dumna, olbrzymia paproć wciąż rosła i rozparła się w ich wizytowym pokoju jak w dżungli. Ziemniaki zdjęte z gazu, kotlety upieczone, a rondelek z kapustką na ciepło jeszcze parował.

Kazek zwykle o tej porze już siedział przy stole. Dziś jednak było wyjątkowo, odświętnie – to był ostatni dzień w hucie. Od dziś, każdego ranka Kaziu będzie mógł się wylegiwać ile tylko zechce.

Dobrze, że doradziła mu tę wcześniejszą emeryturę. Dwa lata nie będzie mógł nigdzie pracować, ale dostaną do ręki ponad sto dwadzieścia tysięcy złotych odprawy.

Nie wiadomo czy za dwa lata huta będzie jeszcze cokolwiek robiła, lepiej brać ile dają i uciekać.

Jego kroki usłyszała już na klatce schodowej, lekko utykał – w młodości ciężki odlew spadł mu na stopę.

Od kiedy w hucie imienia Sendzimira ogłoszono program zwolnień grupowych wspólnie analizowali różne propozycje dyrekcji. Kiedy oboje uznali, że więcej już nie dostaną razem podjęli decyzję o odejściu Kazia z pracy.

  - Ale chłopaki wyprawili mi pożegnanie, Duśka, nie masz pojęcia, tyle lat w jednym zakładzie. Oj popłakałem się jak opróżniałem moją szafkę.

  - Chodź, umyj ręce i prędko siadaj do stołu, upiekłam dziś twoje ulubione kotleciki z zasmażaną kapustką.

  - Mmmmm czuje...- niespodziewanie pocałował ją w usta.

  - Wariat – wyrwała się.

Wieczorem długo rozmawiali. Zastanawiali się jak to będzie, gdy huta przeleje im na konto taką górę pieniędzy, całe sto dwadzieścia tysięcy. Duśka życie spędziła w Nowej Hucie, na osiedlu Stalowym. Troje ich dzieci było już dorosłe, na „swoim”.

  - Wiesz co, ty nigdy nie miałaś większych pieniędzy do dyspozycji, ja dam ci moją kartę do bankomatu i gospodarz tym. Zawsze rządziłaś naszymi pieniędzmi, mnie to najwyżej na papieroski i piwko raz w tygodniu wydzielisz. - mruknął przewracając się na lewy bok, na prawym nie mógł spać bo mu kiedyś w „Słonecznej” pijacy nos złamali.

Długo jeszcze myślała, trochę bała się planować na co te pieniądze wydadzą.

Kazik już chrapał, a ona dalej zmagała się z widokiem stosików setek, równo poukładanych na ich kuchennym stole. Tyle pieniędzy.

  - Małe pieniądze mały kłopot, duże pieniądze wielki kłopot – spocona przewracała się z boku na bok, świtało już gdy wreszcie trochę się zdrzemnęła.

Nie spała długo, Kazik zerwał się o szóstej. Nie chciał jej budzić, ale przecież widziała jak chodził po pokoju z kata w kąt, jak zwierz zamknięty w klatce.

  - Duśka, no nie umiem sam tak rano. Zawsze robiłaś kawkę i jajeczko, mówiłaś do mnie, a teraz tak kurcze... niepasownie jakoś – usprawiedliwiał się, gdy wstała.

Wyjrzeli za kuchenne okno, ostatni hutnicy, spóźnieni biegli na przystanek tramwajowy.

  - Jakoś łyso? - mruknął

  - Nie martw się, teraz możesz się odleczyć i pomyśleć o wszystkim. Pamiętasz jak zawsze żałowałeś, że nie masz głowy do czytania książek?

  - Nooo...

  - To teraz wyrobie ci kartę do biblioteki i będziesz chodził.

  - Teraz to możemy sobie sami książki kupować.

Usiedli przy stole. W kuchni pachniało świeżo zaparzoną kawą.

  - Wymyśliłam Kazik.

  - Noooo – chrząknął z pełnymi ustami.

  - Trochę damy dzieciom, trochę pożyjemy no i pojechalibyśmy tam wiesz...

  - Do Wenecji?

  - Bardzo zawsze chciałam.

  - A ile pożyjemy?

  - Dwa tygodnie

  - Duśka jesteś moim kierownikiem, masz łeb.

Wyszedł do kiosku „Ruchu” po „Dziennik Polski”. Duśka stanęła przy kredensie i wyjęła gruby, szkolny zeszyt w kratkę. Usiadła przy stole i zaczęła go metodycznie targać, kartka po kartce, pedantycznie, na cztery.

Zastał ja siedzącą nad sporą kupką papierowego puchu.

  - Koniec z tym dziadowskim zapisywaniem wydatków – wyjaśniła, gdy poczuła na sobie jego pytające spojrzenie.

Przez kilka tygodni spokojnie układali swoje nowe życie. Czytali książki i kupili sobie cztery albumy o Wenecji – nie potrafili zdecydować który jest najlepszy, więc kupili wszystkie.

Teraz całe popołudnia spacerowali po ciasnych uliczkach, spoglądali na kanały i rozmarzonym wzrokiem śledzili statki na błękitnym morzu.

Każdemu z dzieci dali po równo, sprawiedliwie wydzielone dziesięć tysięcy.

Zaprosili sąsiadów i urządzili piękną ucztę z zagranicznymi alkoholami i cateringiem z firmy Aspen, gdzie kiedyś Duśka sprzątała.

W pewien poniedziałek wynajęli taksówkę i pojechali na lotnisko w Balicach.

Kazik dumny jak paw, zaprosił ją na prawdziwą kawę w lotniskowej restauracji, potem kupili sobie whisky i wieczorem ululali się jak małe foki – tak określił to na drugi dzień Kazik.

Kupili sobie też płytę DVD o Wenecji i przez cały weekend rozkoszowali się żywym widokiem „ Torcikowego Miasta” (określenie Duśki).

Duśka opowiadała Kazikowi o tym, jak kiedyś w mieszkaniu ciotki, znalazła zdjęcia Wenecji i od tej pory zawsze marzyła, aby kiedyś zobaczyć włoskie cudo, wtedy też ochrzciła Wenecję po swojemu jako „Torcikowe Miasto”.

Nigdy nie mieli pieniędzy, aby nawet jechać nad morze. Dzieci, kłopoty, choroby, tak żyli wszyscy ich sąsiedzi. Oby do pierwszego, albo do wygranej w totka, ale nikt z ich znajomych nigdy nie wygrał.

Kupili sobie tani laptop na wyprzedaży w Media Markecie i wyszukiwali najtańsze loty w kierunku Wenecji, szukali też ciekawych kwater. Razem planowali cały pobyt, każdą godzinę, tak aby nic nie stracić i aby wrażeń starczyło na całe życie.

Kiedy odwiedzały ich córki z mężami, wszyscy obowiązkowo musieli zobaczyć film o Wenecji i wielka mapę miasta powieszoną na ścianie pokoju dziennego, tuż nad paprotką. Tam precyzyjnie narysowali cały plan zwiedzania „Torcikowego miasta”.

Pewnego dnia Kazik wrócił z baru mocno poruszony.

  - Pamiętasz Sylwię?

  - Tę małą, córkę pani Heli z kiosku Ruchu?

  - Tak?

  - Ojciec uciekł ze trzy lata temu, pewnie że pamiętam.

  - Ma białaczkę.

  - Jesuuuu! – Duśka aż przysiadła na kuchennym zydelku.

Następnego dnia wrócił z kolejna nowiną

  - Byli w klinice, lekarze powiedzieli, że mała Sylwia nie ma szans, jedynie przeszczep szpiku mógłby jej pomóc, ale to kosztuje osiemdziesiąt tysięcy.

  - Szkoda mi tej Helenki, nic w życiu nie podżyła.

W nocy długo nie spała, prawie do świtu.

Rankiem, gdy Kazik zaczął po swojemu krążyć jak w klatce, zerwała się i poprosiła go do kuchni. Po raz pierwszy jajecznica była przesolona, ale nie dawał tego po sobie poznać.

  - Kazik musimy porozmawiać

  - Zawsze rozmawiamy – parsknął z ustami opruszonymi okruszynami świeżego chleba.

  - Teraz najważniej musimy pogadać.

Skinął głową.

  - Ta Helenka

  - No

  - Damy jej te pieniądze co nam zostały na wycieczkę

  - A Wenecja?

  - Poczeka, tyle czekała, to jeszcze na nas poczeka.

  - Duśka...- wstał i pocałował ją w rękę.

Minął miesiąc, w sobotę Kazik zaprosił Duśkę do „Coctail baru” na ulicy Karmelickiej w samym centrum Krakowa.

  -  Mam jeszcze trochę zaskórniaków, starczy na piękny torcik i mleczne koktajle – zapewnił ją.

Kiedy jechali „dwudziestką czwórką” nie uśmiechał się, ale ładnie wyglądał w niedzielnym garniturze.

Było ciepło, przez otwarte okno wpadały pierwsze wiosenne podmuchy.

  - Smakuje ci torcik?

  - Prawie tak jak Wenecja – odpowiedziała uśmiechnięta. Miała na sobie szykowny granatowy kapelusik, jeszcze po starej ciotce, znów modny.

  - Szkoda

  - Co? - spoważniała.

  - Sylwia umarła

Duśka cicho płakała, jej łzy spływały wprost na śnieżnobiały torcik hiszpański.

Kazik spróbował, tak słonosłodko smakował.

Kiedyś na pewno pojadą do Wenecji. Kiedyś – bo na razie Kazik pracuje na czarno, do końca zakazu pracy został mu jeszcze rok, ale może w totka się poszczęści, gra co trzy dni.

Duśka w niedziele na Mistrzejowicach siedzi z Helenką w jednej ławce. Może kiedyś we trójkę pojadą do Wenecji.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka