Witold Gadowski Witold Gadowski
5257
BLOG

Środa, albo zmartwychwstanie Mao

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 64

 

Kiedy jeździłem po Republice Federalnej i spotykałem się z gagatkami typu Astrid Proll czy Peter Juergen Bock ciągle miałem wrażenie, że zanurzam się w dość dla nas egzotycznej materii maoistowskich bredni z 1968 roku, które w formie znarkotyzowanych, rozpitych i mocno odmóżdżonych skamienielin, przetrwały w oazach bezrozumnego lewactwa, jakich wciąż w Europie nie brakuje. Oazach mocno już jednak zgeriatryzowanych.

Bunt przeciwko państwu jako takiemu, przeciwko mieszczańskim obyczajom (trochę może maglowatym, gnuśnym, przygniecionym pierzynką hipokryzji, ale jednak odpowiedzialnym, obliczalnym i stabilnym) i postulaty bezwarunkowej wolności, w praktyce zawsze prowadzące do chamskiego zniewolenia w postaci narkomanii, alkoholizmu czy tysiąca innych "izmów" – zawsze wydawały mi się zlepkiem potajemnych komunistycznych inspiracji (vide działania Stasi towarzyszące powstaniu pisma „Konkret” i działalności trzech generacji RAF, Action Directe i "Czerwonych Brygad")) i rozwydrzenia sytych dzieci rodziców, którzy przeżywszy traumę II wojny światowej, za wszelką cenę chcieli spokoju i dostatniej konsumpcji.

Wybryki kawiorowej lewicy dźwięczały jakimś tam echem w polskim roku 1968, ale jak to w Polsce, wszystko i tak potoczyło się w kierunku walki o niepodległość i kontestacji komunistycznej opresji.

Bezpośrednio z tamtych inspiracji pozostała nam dzis dozgonna przyjaźń pomiedzy Adamem Michnikiem i miłosnikiem małych dziewczynek Danielem Cohn Benditem.

Piszę o tym by pokazać z jak dużym zdumieniem przyglądam się dziś Magdalenie Środzie, Kazimierze Szczuce, Piotrowi Najsztubowi i im podobnym. Trochę wyżej ceniłem jednak poziom umysłowy rzeczonych Państwa. Wydawało mi się, że niewolnicze niemal kalkowanie wybryków Rudiego Dutschke i jego kompanów z 1968 roku nie przystoi jednak osobom, które aspirują do bycia najbardziej przodującą warstwą nadwiślańskiej inteligencji. Posługuje się terminem „nadwiślańskiej” bowiem odnoszę wrażenie, że termin - „polskie” -  jest dla tych Państwa uciążliwy, by nie rzecz obrażający.

Był w moim życiu okres (nastoletni, ma się rozumieć) kiedy intensywnie studiowałem pisma klasyków anarchizmu, nosiłem długie włosy, kolczyk i intensywnie przemyśliwałem nad tym jak tu pożenić Jezusa Chrystusa z Bakuninem. Pomysły wywietrzały wraz z nastaniem stanu wojennego i pierwszymi pałami jakie spadły ma mą chudą sempiternę.

Nawet jednak wtedy, gdy wraz z kolegami roiliśmy o Kropotkinie i Bakuninie (bardziej jednak, troche już wtedy herbertowsko, o tym pierwszym) staraliśmy się wymyślić coś nowego – kopiowanie gotowych wzorców jawiło się nam jako zajęcie dla upośledzonych.

Tymczasem nad Wisłą, w roku pańskim 2011. wystarczy tłumaczyć stare, pisane często w narkotycznym transie, teksty Ulrike Meinhoff, podawać je jako swoje i rakieta kariery startuje niezwłocznie.

Cóż bowiem takiego odkrywczego głoszą nasi współcześni lewicjoniści – że kobieta też człowiek (ich licentia poetica)?, że ziemia okrągła jest tak samo wszędzie i dla wszystkich?

No i oczywiście, że kościół to wcielenie szatana w postaci czystej, ale tego szatana pozabiblijnego, bo w Biblię wierzą przecież tylko ciemni wsteczniacy.

Tak więc ksiądz Boniecki jest cacy, bo krzywi się na widok krzyża w miejscu publicznym i do serca tuli Nergala, ze wstrętem jednak osuwając się od swojego konfratra Tadzia Zaleskiego,

Kozyra posługująca się strawionymi wyziewami 1968 roku - Parnas Nadwiślański i tak dalej i tak można...moszna.

Prawicowi publicyści zwykli dawać takiemu myśleniu określenie – Lemingi, Lemingostwo....

Nie bierze mnie to specjalnie, bowiem przyrównywanie zachowania niektórych ludzi do zwyczajów zwierzątek, odbiera tym zwierzątkom jakikolwiek sens istnienia.

Kozyra, Środa, reszta Parnasu (wiecie kto) i tzw „dziennikarzyny spijające” - poskomuszy zbór TVN – oidalny – nieświadomie, a często cwanie i plagiatorsko, powtarzają hasełka narkomyślicieli z Zachodu, tylko jak zwykle opóźnieni są w tym o ponad pół wieku.

Nie wiem dlaczego, ale estetyczne i umysłowe mody naszego zmakaronizowanego salonu (zwanego przeze mnie garkuchnią dla duchowo niedorozwiniętych) zawsze spóźniają się o całe dekady. I kiedy dziś na Zachodzie nie trzeba już dowodzić - bo to widać, słychać i czuć - kryzysu multikulti, gender, homo i niewiadomo, to u nas właśnie sprzedaje się to jak świerzynka – nowalijka.

Myśl filozoficzna pani Środy, gdyby chcieć ją zobrazować, sprowadza się do zapuszczenia przez niewiasty wąsa i zakrzyknięcia:

Wałęsa, ten nasz brat umiłowany, w istocie też była kobietą. A siostrobratem ci on jest tym bardziej, im bardziej kolą go wyciagane z ubeckiego wora dokumenty.

Jeśli w ślad za enuncjacjami salonu pójdą kanony piękna i Wenus Nadwiślańska autorstwa np. pani Nieznalskiej wyposażona zostanie w zewnętrzne przymioty pani Krzywonos Henryki, to kto wie – może nasze piękności zaliczone zostaną w poczet nieistniejącego ciemnogrodu, już z racji tylko swych niesłusznych, eksponujących zewnętrzną, prymitywną kobiecość, powabów.

I wtedy będą już tylko dla nas!!!

Wtedy więc dobra nasza – głęboko, nieprzyzwoicie, niepostępowo i niesłusznie otoczą nas hurysy o fizyczności Basi Wołodyjowskiej, Krzysi, Heleny – hmmmm... po trzykroć, dobra nasza.

A co do 'lemingostwa”, błagam, nie posługujmy się tym terminem dla oznaczenia pachnącego starzyzną zamiłowania do myśli przewodniczącego Mao.

Współcześni naśladowcy popmaoizmu z lat 1968, 1969 w rodzaju pani Środy i jej męskiego, żeńskiego i obupłciowego fraucymeru, powinni szczerze wziąć sobie do serca przesłanie mistrza ich mistrzów, przewodniczącego Mao, brzmiące:

„Ludzie i tylko ludzie są zmotywowaną siłą zmieniająca losy świata (…) Konieczna jest polityka utrzymywania ludzi w stanie głupoty...” („Czerwona książeczka”)


 


 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka