Witold Gadowski Witold Gadowski
6591
BLOG

O dziurze w skroni, chińskim wieśniaku i dygoczących inaczej

Witold Gadowski Witold Gadowski Polityka Obserwuj notkę 53

 

Ten niewinny - jak mi się wydawało - felietonik został wykreślony przez anonimowego cenzora w jednej z gazet.  Wytłumaczcie mi dlaczego?...bo być może mam patologicznie rozbudowany gruczoł wolności, tej wolności, która buduje się na prawdzie, choćby i dla kogoś gorzkiej


 

O dziurze w  skroni, chińskim wieśniaku i dygoczących inaczej.


 

Niewiele spraw wygląda tak jak nam się, na pierwszy rzut oka wydaje. Zwykle gdy zainteresuje nas jakieś zjawisko i zaczynamy się zagłębiać w jego okoliczności, okazuje się, że nasze pierwotne mniemania były naiwne i na dobrą sprawę niewiele miały wspólnego z rzeczywistością.

Oczywiście zaraz znajdą się mędrki, które fukną, że rzeczywistość ogólnie jest niepoznawalna, a prawd jest tyle ilu jej poszukiwaczy.

Do nich jednak nie kieruje tego tekstu, bo z nich tacy poszukiwacze jak z majtek mojego sąsiada, dyndających właśnie na wietrze, rajtarskie getry -  im wystarczą wymiociny TVN i „Gazety Wyborczej”, dzieła pana Głowackiego i pani Gretkowskiej – o tym jednak w puencie.

Tak więc zmierzam ku temu, aby przekonać was do własnych poszukiwań, doświadczycie wtedy, że początek rzadko jest tożsamy z końcem. Po prostu niewiele da się wyczytać w książkach, jeszcze mniej w gazetach, a sama droga, zdarzenia i kilometry odciśnięte na własnych stopach, przynoszą prawdziwe zrozumienie.

Świeżo po sukcesie tzw „Pomarańczowej rewolucji” byłem w Kijowie. Serce miałem napełnione entuzjazmem i podziwem dla wspaniałych „ukraińskich demokratów”, którzy skierowali Ukrainę na drogę światłego rozwoju.

Pewnego dnia, w barze hotelu 'Prezident” w Kijowie, przysiadł się do mnie starszy, niewysoki jegomość. Wypiliśmy kilka stakanczików i rozmowa wskoczyła na bardziej wnutriennyje tory.

  -  Chcesz zobaczyć tą swoją piękną Julię bez makijażu i ubrania. - zagadnął.

  -  No, niezupełnie, nie będę ci pokazywał żadnej pornografii – uśmiechnął się widząc moją zbaraniałą minę.

  -  Po prostu pokażę ci kim ona jest naprawdę, rzeczywiście zobaczysz pornografię, ale pornografię służb i dokumentów.

W głowie mi już lekko szumiało, bez wahania więc skinąłem, że gotów jestem chwacko stawić czoła prawdzie.

„Ranek jest mądrzejszy od wieczora” przypomniało mi się stare porzekadło babci i chwilę później runąłem w świeżą, hotelową pościel.

Ranek okazał się jednak nieubłagany, zadzwoniła obsługa powiadamiając mnie, że w foyer czeka na mnie generał R.

No tak, bo zapomniałem dodać, ze mój nocny rozmówca byłe emerytowanym generałem sowieckiego KGB.

Generał czekał na mnie szeroko uśmiechnięty, tak jakby minionej nocy nie wypił morza „Nemiroffa”.

  -  Nu tak pajediom – zagrzmiał, mieszając ukraiński i polski. W tym momencie ze zgrozą przypomniałem sobie, że kwintesencją naszej biesiady było wystosowane przez generała zaproszenie do odwiedzenia jego „maleńkiej firmy”, mieszczącej się na peryferiach Kijowa”.

Ze zbolałą miną i głową wpakowałem się na wyłożone białą, koźlą skórą siedzenie terenowego lexusa. Po godzinie przebijania się przez kijowskie korki i wykopy wylądowaliśmy obok niewielkiego domku, bardziej przypominającego włościański przybytek hodowcy kur niż siedzibę prywatnej agencji wywiadowczej.

W środku czekało mnie jednak nie lada zaskoczenie, w nowocześnie urządzonych pokojach pracowały świetnie ubrane młode kobiety i mężczyźni, delikatnie szumiał najnowszej generacji sprzęt komputerowy i tylko jowialna, lekko zaczerwieniona twarz generała nijak nie pasowała do niespodziewanego otoczenia.

Generał, najwyraźniej ubawiony moją konsternacją, huknął mnie kułakiem w plecy i bezceremonialnie wepchnął do swojego gabinetu. Poczułem dreszcz przerażenia gdy, zza pleców, dobiegła mnie komenda jaką wydał swojej sekretarce:

  -  łiskiu i dwa stakańcziki!

Chwilę później poznałem generalskiego zastępcę pułkownika K., Łemka, który z generałem pracował przez ostatnie dwadzieścia lat i na biurko wjechał trzeci stakańczik, a w ślad za nim kolejna butelka „Jacka Danielsa”, która zastąpiła nieprzydatną, bo opróżnioną wcześniej, siostrę.

Pułkownik K. wyjął z pancernej szafy opasłą teczkę ze starannie wykaligrafowanym na niej napisem: „Itera”.

  -  Masz tu swoją piękną Julię – zaniósł się perlistym śmiechem.

  -  Taka sama złodziejka jak i oni wszyscy – dodał.

W teczce znajdowało się drobiazgowe razsliedowanije (rozpracowanie) powiązań gazowej firmy Itera, kontrolowanej w tamtym czasie, przez byłego szefa Gazpromu Rema Wiachiriewa.

Kolejne dokumenty dobitnie ukazywały jak głęboko w sieć tej firmy uwikłana była Julia Tymoszenko.

Generał cierpliwie objaśniał dokumenty obrazujące skalę korupcji jaką „Itera” oplotła kraje ościenne, w tym Ukrainę. Przekonywał jak ważną rolę w tej strukturze odgrywała przywódczyni ukraińskiej opozycji.

Po chwili, gdy uznał, że sobie dostatecznie wszystko pooglądałem, zamknął teczkę i na powrót ukrył ją w przepastnej szafie.

  -  U nas wszyscy złodzieje, a jak kto uczciwy, to i tak łapówkarz – śmiał się generał.

Zdarzenie przypomniałem sobie w momencie gdy prezydent Janukowycz (zatarty wyrok kryminalny za seksualne wyczyny w Doniecku) raczył zamknąć piękną Julię do więzienia.

Ot, tam naprawdę trudno wyznać która marchewka w rosole już ugotowana, a która jeszcze chrupie.


 

***


 

Standardy wschodnie są w istocie nie do pojęcia dla ludzi wychowanych w kulcie klasycznej logiki i etyki. Tam świat wygląda inaczej, a dobro i zło są tak przemieszane i zakamuflowane, że z tradycyjnym szkiełkiem i okiem nie sposób ich od siebie oddzielić.

Kiedy kilka tygodni temu wszyscy szykowali się do zapowiadanego przez propagandę Donalda Tuska, epokowego sukcesu naszych piłkarzy, internet obiegła mrożąca krew w żyłach (przynajmniej w moich żyłach) informacja, ze w garażu apartamentowca w Warszawie znaleziony został martwy generał z przestrzeloną głową.

Złapałem za telefon, wystukałem numer i wyjąkałem do słuchawki:

  -  Uuuu grubo!

  -  No grubo – usłyszałem na drugim końcu.

Generał Sławomir Petelicki nie był człowiekiem z mojej bajki, miał na sumieniu mnóstwo grzeszków – tych z okresu peerelu, i tych trochę świeższej daty, nie ulegało jednak wątpliwości, że był w coraz większej opozycji do rządzącego Polską establishmentu.

Zaczął mówić o Smoleńsku i naraz strzeliło mu do głowy, aby w garażu – strzelić sobie w skroń – strzał bardzo ryzykowny (wie o tym każdy, kto miał do czynienia z bronią, wystarczy milimetr omsknięcia się lufy i człowiek przeżywa, do końca żywota zostając rośliną).

Zawodowcy zwykle w takich momentach wkładają lufę w usta, jeśli bowiem jakimś cudem, pocisk nie pozbawi nas definitywnie żywota, to ciśnienie gazów rozsadzi czaszkę – i po robocie.

Być może jednak generał nie był skory brać żelaza do ust, pozostał więc precyzyjny strzał w skroń, z przyłożenia

Czy generał zapłacił za swoją gadatliwość i mityczna wiedzę?

Nie sądzę, w azjatyckiej metaforyce dokonuje się takich „samobójstw”, aby wiadomość poszła w świat i została należycie odczytana przez tych, którym została wysłana.

  -  Oto panowie skończył się okres bezkarnego hasania, zmieniania sojuszy, czerpania korzyści z własnego przewerbowania. Ponury żniwiarz właśnie wam się przygląda..

Biorąc pod uwagę dbałość generała Petelickiego o własny wizerunek, jego skłonność do barokowego niemal umundurowania i celebry jakoś nie przystaje do tego stylu bycia sceneria nie nagranego oczywiście przez kamery telewizji przemysłowej samobójstwa.

Ot taki sobie zwykły, prosty strzał w skroń w podziemnym garażu. Nic bardziej widowiskowego? Żadnego manifestu, żadnego listu pożegnalnego do rodziny, towarzyszy broni, polityków.


 

***


 

Można oczywiście, jak uczy nas TVN, uznać kolejno po sobie następujące samobójstwa, zabójstwa i nagłe zgony za przypadkowy ciąg przypadkowych zdarzeń, jednak jeśli zastosujemy klasyczną logikę, to ze dziwieniem skonstatujemy, że tego rodzaju przypadkowe łańcuchy zdarzeń cechują się wielką rzadkością by nie rzec niewystępowalnością.

No chyba, że niepostrzeżenie (dla nas samych), powoli weszliśmy w sferę logiki azjatyckiej, o której pisałem na wstępie, no w takim systemie rozumowania wszystko możliwe jest bardziej, a im bardziej absurdalnie, tym bardziej możliwie w ogóle.

Przypatruje się zatem reakcjom na zdarzenie samobójstwa generała Sławomira Petelickiego, we wcześniejszej pamięci mam śmiertelny taniec w remizie pułkownika Tobiasza (tego, który był jedynym świadkiem oskarżenia wobec dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego w procesie o tzw „płatna korupcję”), seppuku generała Szumskiego (byłego szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego), seppuku szczególne, słowiańskie, dokonane bowiem przy pomocy niezrównoważonego ponoć syna, znalezienie w Wiśle szyfranta Zielonki, przemilczaną acz nagłą śmierć operatora TVN, który filmował podejście do lądowania na lotnisku Siewiernyj prezydenckiego samolotu 10 kwietnia 2010 roku i wiele innych wygodnych i funkcjonalnie użytecznych zgonów, dostrzegam w tym rękę i twarzyczkę panów podobnych do Andrieja Ługowoja (dziś szefa komisji bezpieczeństwa w rosyjskiej Dumie, a wcześniej specjalisty od wzbogacania klasycznej herbaty w niezapomniane walory jakie posiada dodatnio promieniujący, a więc nie wykrywalny przez klasyczne czujniki, pierwiastek promieniotwórczy polon).


 

***


 

To wszystko niedorzeczne, chore z nienawiści, wstrząsające w swej antyrosyjskiej fobii – wiem.

Kiedy jednak Anatolij Karpow chciał efektownym, komsomolskim posunięciem, pokonać swego imperialistycznego przeciwnika, wtedy sztab kagiebowskich mózgowców wymyślał strategię polegającą na maksymalnie mało agresywnym rozpoczęciu, przejściu do owczej niemal w swoim wystraszeniu obrony i naraz wystrzeleniu jednym posunięciem, które dotychczasowego tryumfatora zestrzeliwuje w czasie pięknego lotu, poniża, upokarza i brutalnie niszczy.

To właściwie istota sowieckiej szkoły szachów, wiem dalekiej od wirtuozerii Aliechina, charyzmy Kasparowa, ale diablo przecież skutecznej, użytecznej do bólu.

Jeśli mili Państwo chcecie trochę z tego zrozumieć doradzam, niestety, lekturę starego Golicyna, Volkoffa i Suworowa. Wiem, że świat inteligentnych i wykształconych ludzi, takich choćby jak Janusz Głowacki, uznaje tych autorów za modelowych siewców paranoi, ale wierzcie mi, było nie było dyplomowanemu specjaliście od psychologii klinicznej, nie zaszkodzi czasem pomyśleć o świecie nie poprzez przesłanki płynące z przedstawień, ale bardziej mechanistycznie, po Leibnitzowsku – czyli według paradygmatu, że najpierw następuje napięcie sprężyny a potem dopiero ogłuszający gong.

Czy najpierw bowiem jest błysk, czy też wcześniej ktoś wkłada nabój do lufy i naciska spust?


 

***


 


 

Kiedy zapobiegliwy, chiński wieśniak ujrzał małe pęknięcie w wielkiej tamie, szybko wsadził na rowery rodzinę, zabrał niezbędne przedmioty i wyniósł się do krewnych mieszkających na wysokim wzgórzu.

Miesiąc później z przerażeniem oglądał rwącą rzekę płynącą w miejscu gdzie była jego rodzinna wioska.

Nie myślał już wtedy o bogaczu szydzącym z jego ostrzeżeń, o uciążliwych sąsiadach, o wioskowych milicjantach, wszystkich było mu po prostu żal, bo ich wszystkich już nie było i nic już nie mogli poprawić.


 

***


 

Lepiej więc być spakowanym i gotowym do drogi (choćby myślowej), niż w gnuśnej bezmyślności oglądać doniesienia płynące z telewizji.

Już drzwiami będzie ci się wlewała woda, a z ekranu ciągle będą płynąć słowa mantry:

  -  jest dobrze, jest bezpiecznie, jest...... - pstrrrrr, właśnie nastąpiło zwarcie i obraz znikł, znikł wraz z całym telewizyjnym „światem”, hipnotycznym hologramem, który nikogo nigdy nie nakarmił i nie ocalił.


 

***


 


 

Co zaś się tyczy psychoanalitycznych, pożal się Boże, tyrad panów Głowackich i pań Gretkowskich, tudzież jej byłych małżonków (literacko podobny chlewoparnas), to klinicznie dostrzegam w nich dygot nieszczery, jakiś bez powodu zimny pot na czole, zagotowanie polane chłodnym blichtrem – kto tu i czego ma się bać?

My azjatyckiej logiki, czy też ona gmachu klasycznej myśli na której wzniesiono dzisiejszy, nie najlepszy może, ale użyteczny i sprawdzający się w praktyce, ład.

Azjatyckiej logice wystarczą hologramy i hymny pochwalne na cześć bezrozumnej siły, nam potrzeba daleko więcej... o tyle więcej, o ile Chrystus wyprzedził Mao Tse Tunga.


 


 

Witold Gadowski


 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka